niedziela, 30 lipca 2023

59.

Mamy końcówkę roku 1994, pierwsza scena dzieje się dokładnie w trakcie wydarzeń, które były opisywane w poprzednim rozdziale, jak i w scenie następującej po niej

może ktoś tu jeszcze zagląda :)

***

Zima 1994


Bił się z myślami i nie miał pojęcia, co robić. Z jednej strony nie chciał się wtrącać i angażować w kolejną rodzinną „dramę”, a z drugiej strony pluł sobie w brodę i wyzywał od tchórzów, że jeszcze nie wziął sprawy w swoje ręce. Dlaczego miał stać i biernie patrzeć na to, co jego brat robi ze swoim życiem? Czy tylko jego niepokoił stan jednego z McKaganów? Czy tylko on miał na tyle odwagi, by w końcu dowiedzieć się, co stało się z ich bratem? Tylko on był zainteresowany stanem zdrowia i tym, co przyczyniło się do znacznego pogorszenia sytuacji? A może znowu zostanie potraktowany jak intruz, który z braku własnej rodziny, wpierdala się z butami do życia innych? Może powinien postąpić tak jak większość rodzeństwa i pozwolić na dalsze niszczenie wszystkiego, co dobre w członku ich najbliższej rodziny?

- Kurwa, nie bądź tchórzem! - warknął na siebie i wyciągnął rękę, by zapukać do drzwi.

Ostatni raz był w tym domu kilka długich miesięcy temu. Nie wiedział, czego się spodziewać i z każdą kolejną chwilą ogarniały go coraz posępniejsze myśli. Wtedy było łatwiej, bo nie przyszedł tutaj sam. Miał towarzystwo w postaci swojego starszego brata, ich autorytetu i ostoi racjonalnego i praktycznego myślenia. Osoby, która zawsze była dla nich deską ratunku, pocieszycielem i sprawiedliwym sędzią, gdy coś przeskrobali. A teraz?

- Czego? - usłyszał bełkotliwy głos i po chwili w drzwiach pojawiła się zmęczona, wyniszczona twarz.

Przełknął głośno ślinę. Od ostatniego pamiętnego spotkania w domu Matta minęło trochę czasu, a wygląd gospodarza w żaden sposób się nie polepszył. Mężczyzna miał wrażenie, że jest coraz gorzej. Twarz była jeszcze bardziej opuchnięta, ręce pokrywały liczne plastry i bandaże, które nieudolnie ukrywały popękane i zakrwawione dłonie. Włosy, które zawsze były gęste, teraz sprawiały wrażenie, jakby ledwo trzymały się skóry głowy.

- Duff… - wymamrotał Matt i z bólem przyjrzał się basiście. - Możemy… chciałem… mogę wejść?

Nawet nie wiedział, czy Duff jest naćpany, pijany, czy - jak zawsze w najgorszych okresach - zafundował sobie podwójną dawkę trucizny. Nie był w stanie określić, czy jego młodszy brat w ogóle nadaje się do jakiejkolwiek rozmowy. Nie potrafił określić, czy Duff chociaż rozpoznaje, gdzie się znajduje i kto do niego przyszedł. Widział wrak człowieka, który kiedyś był jego młodszym bratem. Widział wrak, który kiedyś był uzdolnionym muzycznie basistą. Wrak, który kiedyś miał rodzinę – piękną, uroczą żonę i przesłodkiego dwuipółletniego syna.

- Czego tu, kurwa, chcesz? - Odsunął się i ruszył w stronę salonu, tym samym dając Mattowi przyzwolenie na pójście za nim. - Kto cię tu przysłał?

- Chciałem pogadać… pomóc… - mruknął z rezygnacją. - Duff… co się z tobą, do cholery, stało? Co ty sobie robisz? Bracie...

- A co się ma, kurwa, dziać? Nie widzisz? Wszystko jest w zajebistym porządku! - machnął ręką, pokazując na zniszczone, zapuszczone wnętrze salonu, które jeszcze rok temu wyglądało kompletnie inaczej.

- Duff…

- Nikt… żadna k-kurwa mnie nie… nikt nie robi mnie w wała… nikt mi nie...

Urwał, gdy załamał mu się głos. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i zataczając się, opadł na kanapę. Sięgnął po paczkę Marlboro, która leżała na stoliku do kawy. Z walających się na blacie śmieci wydostał zapalniczkę. Po chwili siedział z twarzą ukrytą w dłoniach i dymiącym papierosem tuż przy przetłuszczonych, posklejanych włosach. Przywodził Mattowi na myśl człowieka, który przegrał walkę o życie i jest mu wszystko jedno, co się z nim stanie.

- Duff… Michael… - zwrócił się do niego imieniem, którego nie używał od prawie dwudziestu lat. - Porozmawiaj ze mną… proszę.

- Ta dziwka cię nasłała? - wyszeptał, nawet nie podnosząc wzroku.

- Nie mów tak o niej… i nie… Marta nie ma pojęcia, że tutaj jestem. - Wziął głęboki oddech i już wiedział, że nie obędzie się bez wytoczenia cięższej artylerii. - O tym, że chciałem z tobą pogadać, powiedziałem tylko mamie… prosiła… błagała, żebym spróbował ci pomóc…

Poczuł ucisk w gardle, gdy przypomniał sobie słowa matki; gdy usłyszał jej błagalny ton. Rzecz jasna kobieta nie miała pojęcia nawet o połowie rzeczy, które wydarzyły się od momentu awantury w domu Duffa i Marty. Nie miała pojęcia, co dokładnie wydarzyło się tamtego wieczoru, ani do jakiego stanu doprowadził się jej najmłodszy syn. Nie zdawała sobie sprawy, jak potraktował jej najmłodszą synową i wnuka. Nikt nie miał na tyle odwagi, by zrzucić na nią taki ciężar. Z każdym miesiącem bardziej podupadała na zdrowiu i nikt nie chciał obciążać jej rewelacjami na temat stanu Duffa. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że pękłoby jej serce, gdyby dowiedziała się, jak bardzo basista się stoczył. Nie poradziłaby sobie z informacją, w jak głębokim gównie się pogrążył. Mimo, że nikt o tym nie mówił głośno, każdy uważał, że są rzeczy, o których matka po prostu nie powinna mieć pojęcia.

- Nikt, kurwa… rozumiesz?! Nikt mi, kurwa, nie pomoże! - zacisnął pięści na przerzedzonych i tygodniami niemytych włosach. - Ta dziwka zniszczyła mi życie!

- Duff! Chłopie, co jest z tobą nie tak? - Mimo obrzydzenia, które odczuwał, patrząc na zapuszczone mieszkanie, zbliżył się do swojego brata. - Jak… skąd ci się takie gówno uroiło w głowie? Jeff jest jak twoja pieprzona kopia! Marta nigdy by cię nie zdradziła! I to jeszcze ze Stradlinem? Czego musiałeś się naćpać, żeby wymyślić…

- Widział ich!

- Kto? Kogo widział? O czym ty mówisz?

- Ojciec… widział ich… na naszym jebanym weselu – zawarczał przez zaciśnięte zęby i spojrzał dzikim wzrokiem na Matta. - Podobno przyszedł popatrzeć, bo Claudia mu powiedziała, że bierzemy ślub… - ze złością zgasił papierosa, który nie wiedzieć kiedy zdążył się wypalić i prawie natychmiast sięgnął po następnego. - Dzwonił… miał pokazać mi dowód… zdjęcia…

Matt ze zrezygnowaniem przymknął oczy. Modlił się o to, żeby miał omamy słuchowe, żeby okazało się, że po prostu się przesłyszał. Czy naprawdę jego młodszy brat, z którym dzielił ciężkie przeżycia w młodości, zaufał słowom człowieka, który ograbił ich z dzieciństwa? Naprawdę wystarczyło rzucić głupim, kompletnie nierealnym tekstem i Duff tak po prostu w to uwierzył? Jak naiwny dzieciak uwierzył w wyssane z palca bzdury? Nawet przez moment nie pomyślał, że to kolejna żałosna próba manipulacji ze strony ojca? Nie zastanowił się chociaż przez chwilę nad tym, że ten człowiek kolejny raz próbuje ingerować i niszczyć ich życie? Jak bardzo alkohol i dragi wypaliły mu umiejętność trzeźwego myślenia, że nie wpadł na pomysł, że to kolejna cholerna intryga człowieka, przez którego Matt ma problemy psychiczne, a Duff uzależniał się od wszystkiego, co wpadło mu w ręce?

- Boże… Duff… nie mów mi, że tak po prostu mu uwierzyłeś… - jęknął. - Powiedz mi, że nie zrobiłeś Marcie i Jeffowi tego wszystkiego tylko dlatego, że ten skurwiel…

- Ty nic… nic, kurwa, nie rozumiesz… on… on widział…

- To mi to wyjaśnij… powiedz, co widział i zastanów się, dlaczego w to wierzysz - usiadł koło basisty i niepewnie położył dłoń na jego ramieniu. - Porozmawiaj ze mną… proszę, Duff. Przyszedłem… jestem tu dla ciebie.


Od chwili meldunku w hotelu obserwował jej zachowanie. Wiedział, że coś było nie tak. Po rozmowie o przeszłości, którą prowadzili w autokarze, kobieta po prostu zaszyła się najpierw w łazience, a później bez słowa ułożyła się we wnęce z łóżkiem, które odstąpił jej Jason. Teraz, gdy siedzieli w jednym ze wspólnych salonów, praktycznie się nie odzywała. Przez cały czas nawet na chwilę nie ściągnęła okularów przeciwsłonecznych, którymi zasłaniała niepomalowane oczy. Zastanawiał się, czy tylko on zwrócił uwagę na jej niecodzienne zachowanie. Może powinien zagadać? Może zaoferować pomoc, bo ewidentnie działo się z nią coś złego?

- Zaczął już coś mówić? - dobiegł go głos Kirka, który uparł się, by Marta pokazała najnowsze zdjęcia Jeffa.

- Całkiem sporo – uśmiechnęła się i dodała – nie są to jeszcze jakieś sensowne i logiczne zdania, ale dogadujemy się. Od momentu jak zapisałam go do żłobka, to czasem buzia mu się nie zamyka.

- Pewnie tęsknisz, co?

- Jak tylko mam okazję, dzwonię do Matta i daje mi go do telefonu, żeby sobie pogaworzył – powiedziała z nostalgią. - Ale... czasem też czuję się trochę tym wszystkim… przytłoczona…

- Matt? Jeff jest u Matta? - wtrąciła się Kate i mimo okularów widać było, że jest zaskoczona.

- No… tak. Zgodził się bez problemu, a czemu pytasz?

- Myślałam… wydawało mi się, że jest ze Stradlinem – mruknęła tylko i wzruszyła ramionami. - To on zawsze zajmował się młodym, jak wyjeżdżałaś na dłużej.

- Tak, ale… - zawahała się. - To… teraz to chyba nie najlepszy pomysł. Ma wystarczająco swoich… eee… spraw i nie chciałam obciążać go dodatkowo Jeffem. Poza tym Izzy poleciał przecież do Indiany do mamy i… eee… chyba nie wróci w najbliższym czasie.

McKagan nie odezwała się już słowem. O niczym nie miała pojęcia. Izzy ma jakieś problemy? Tak po prostu wyjechał? Kolejny raz się do niej nie odezwał i uciekł bez słowa? To przez to, że próbowała się z nim kontaktować? Była zbyt nachalna? Co ci, kurwa, odjebało, debilu, że tak mnie potraktowałeś? Co ci zrobiłam? Co kurwa było nie tak, że musiałeś z dnia na dzień potraktować mnie jak zwykłą szmatę? Jak pierwszą lepszą kurwę, której zapłaciłeś i podziękowałeś za usługi?! Naprawdę byłam dla ciebie nikim, że nawet nie mogłeś powiedzieć, co się u ciebie dzieje? Naprawdę byłam tylko dziwką, którą brałeś do łóżka i nie zasługiwałam na słowo wyjaśnienia? Miała dość, kolejny raz chciała po prostu zostać sama. Ze swoim bólem, ze swoimi myślami, z rozczarowaniem i poczuciem pustki. Chciała po prostu w ciszy i samotności zrobić coś, co zawsze napawało ją wstrętem. Chciała po prostu siąść i móc wypłakać wszystkie negatywne uczucia, które wręcz się z niej wylewały. Chciała opłakać utratę poczucia stabilności i bezpieczeństwa; chciała zapłakać nad „stratą” jedynego faceta, który choć trochę interesował się jej życiem; miała ochotę zaszlochać nad samotnością, która po nibyrozstaniu zaatakowała ją ze zdwojoną siłą. Miała gdzieś, że w apartamencie, który miała z Martą i w którym poza częścią wspólną, znajdowały się dwie niezależne sypialnie, jest w tym momencie pięć innych osób. Wiedziała, że sekundy dzielą ją od rozklejenia się i zrobienia z siebie idiotki.

- Idę się położyć – powiedziała szybko i nie zwracając uwagi, czy ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, uciekła do swojej części sypialnej.

Podeszła do okna i zaciskając dłonie na parapecie, oparła czoło o szybę. Wszystko, co teraz działo się w jej życiu, było jakimś cholernym żartem. Nigdy dotąd nie czuła się tak beznadziejnie, tak bardzo pozbawiona nadziei i chęci do życia. Nie miała śmiałości pójść do ojca i mu się wypłakać, nie chciała znowu dręczyć Matta swoimi problemami. Wiedziała, że obaj mężczyźni bez chwili zawahania rzuciliby wszystko i zrobili co trzeba, by jej pomóc. Nie mogła jednak obciążać Jona, który ostatnimi czasy miał coraz większe problemy z sercem. Nie mogła wymagać od Matta, że będzie ją niańczył jak małe dziecko, zupełnie tak jakby znowu mieli po kilka czy kilkanaście lat. Kolejny raz żałowała, że zdecydowała się na bycie groupie i zrezygnowała z normalnego życia, gdzie mogła mieć znajomych, rodzinę, osobę, z którą po prostu mogłaby porozmawiać i się wyżalić. Była tak pogrążona w myślach, że nie usłyszała pukania do drzwi i skrzypnięcia, gdy mężczyzna wszedł do sypialni.

- Kate? Coś się… eee… czy… czy ty... płaczesz?! - Zapytał równie zaskoczony, co zaniepokojony. - Co ci jest?

Nigdy nie widział, żeby młoda McKagan płakała. Owszem, miał wrażenie, że gdy pojawiła się u niego przed awanturą Bacha i Bolana, coś było bardzo nie w porządku, ale nigdy nie widział jej w takim stanie. Nigdy nie widział, żeby piła takie ilości alkoholu. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek szwendała się pijana po hotelowych korytarzach i w takim stanie szukała towarzystwa na noc. Zawsze, gdy o niej myślał, miał w głowie obraz silnej, niezależnej kobiety, która czerpie z życia całymi garściami, nie ogląda się za siebie i nie przejmuje negatywnymi komentarzami, czy reakcjami na swój temat. Zawsze widział zdecydowanie i pewność siebie, które teraz jakby wyparowały. W końcu ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i zobaczył jej przekrwione i zapuchnięte oczy. Zdał sobie sprawę, że to chyba pierwszy raz, gdy widział ją bez jakiegokolwiek makijażu.

- Nic… to tylko… t-tylko coś wpadło… - zerknęła przez ramię i ukradkiem otarła łzy. - Coś mi wpadło… do oka.

- Kate… co się dzieje? - Nie dał się zbyć. - Nigdy nie widziałem, żebyś… to przez te docinki Larsa? Czy wspominki dawnych czasów? – zaczął wymieniać, mając nadzieję, że w którymś momencie kobieta mu przytaknie. – To ta awantura Bacha i Bolana?

Zbliżył się i położył dłonie na jej barkach. Przejechał nimi uspokajająco wzdłuż ramion i niepewny jej reakcji, spróbował odwrócić ją ku sobie. Kiedy skacowana pojawiła się w ich autokarze z niepomalowaną twarzą i ukrytymi za ciemnymi okularami oczami, był zaskoczony, bo bez prowokującego, mocnego makijażu wyglądała zdecydowanie młodziej i bardziej niewinnie. Teraz z zaszklonymi i zaczerwienionymi oczami wydawała mu się wręcz krucha i bezbronna.

- No mów… - mruknął swoim niskim, głębokim głosem i otarł łzę, która potoczyła się jej po policzku. – Hej… Lay beside me and tell me what they've done and speak the words I wanna hear to make your demons run – zaintonował, zmieniając lekko tekst utworu, który wcześniej śpiewali w autokarze.

- N-nic się nie dzieje, James. N-nic… zupełnie nic.

- I dlatego płaczesz? - pochylił się lekko i spróbował spojrzeć jej w oczy. - Dlatego przyszłaś do mnie kompletnie najebana i chciałaś… czekaj… jak to powiedziałaś? Zapomnieć?

- To już nawet płakać mi nie wolno? Każdy może mieć cholerny zły dzień! Następnym razem będę wiedzieć, żeby nie zawracać ci dupy! - Powiedziała agresywnie, żeby go odstraszyć i żeby nie kontynuował tematu. - Co? Nigdy nie widzieliście, żeby mała Katie płakała? No to wyobraź sobie, kurwa, że ja też mam pieprzone uczucia! Też coś czasem czuję! Nie jestem waszą pierdoloną maszynką do jebania! - Chciała go odepchnąć, jednak szybko złapał ją za przedramiona. - Myślisz, że mam wszystko gdzieś? Że wszystko po mnie…s-spływa? W-wydaje ci się, że nikt nie może mnie z-zranić?!

- Kate… Katie...uspokój się. - Zwrócił jej twarz ku sobie i w końcu spojrzał w jej przekrwione, pełne żalu oczy. - Chcę ci tylko pomóc. - Odgarnął kosmyk włosów, który bezwiednie opadł na jej bladą twarz. - Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

- D-dla mnie? Zrobić coś... dla mnie? - zapytała i gdy przytaknął, powiedziała pierwszą i najbardziej absurdalną rzecz, jaka przyszła jej do głowy. - Możesz… możesz zrobić mi dziecko.

- Eee… co? - zapytał skonfundowany.

- Dziecko. - powtórzyła z bólem, wiedząc, że jej prośba nigdy nie zostałaby spełniona. - Zrób mi d-dziecko, skoro tak bardzo chcesz pomóc.

- Ja… to znaczy… z-ze mną? Dziecko? - odchrząknął i zaczął od nowa – Nie jestem pewny, czy bym się nadawał... ale… jeśli chcesz… to znaczy no… wolałbym być prawdziwym ojcem, który ma czas na wychowywanie, a nie dawcą… a-ale…

Zaczął się plątać. Z jednej strony sytuacja była absurdalna, bo i prośba była dość niecodzienna. Nie żeby nigdy nie spotkał się z takimi propozycjami od małolat i napalonych fanek, ale McKagan to była zupełnie inna sprawa. Z drugiej strony, czy on w ogóle myślał kiedykolwiek o zakładaniu z kimś rodziny? Czy zastanawiał się nad braniem z jakąś kobietą ślubu i robieniu dzieci? Zamierzał być pełnoetatowym ojcem, czy rozważał bycie weekendowym tatusiem? Poza tym Kate… jak ona sobie to wyobrażała? Miał chodzić z nią do łóżka, póki nie zajdzie w ciążę? Chciała, żeby był dawcą spermy? Chciała tworzyć z nim jakiś związek? Czy po prostu chciała mieć dziecko bez względu na to, kim miałby być potencjalny ojciec, a on akurat był pod ręką? A może po prostu robiła sobie z niego jaja i chciała się pośmiać z jego reakcji?

- Och Boże… James… - jęknęła i wydała z siebie dźwięk, który jednocześnie mógł oznaczać szloch i śmiech. - Boże… Ty mówisz poważnie… ty naprawdę… ty zrobiłbyś… naprawdę mógłbyś s-spróbować... - urwała, próbując zapanować nad głosem, który coraz bardziej się łamał. - Choćbyś naprawdę chciał to dla mnie zrobić… - widząc w jego oczach szczerość, miała jeszcze większą ochotę się rozpłakać i przeklinać swoje wybory. - Nigdy nie byłbyś w stanie tego… nie mógłbyś…

- Ale, Kate… ty mówisz serio? Naprawdę… naprawdę tego chcesz? - zdawał się nie słyszeć tego, co przed momentem powiedziała. - Chciałabyś, żebym był pieprzonym ojcem twojego… żebym się z tobą przespał? Po prostu chcesz dziecka, bez żadnych związków i zobowiązań?

- Słyszysz? - próbowała wyszarpnąć się, gdy dotarło do niej, że mężczyzna ciągle zaciska dłonie na jej przedramionach. - Nie j-jesteś w stanie m-mi pomóc…

- Jeśli chcesz… możemy spróbować…nie będę idealnym…

- Nie mogę! - przerwała mu prawie wrzeszcząc z bezsilności. - Nie mogę b-być… rozumiesz?! P-przez tego… ten chuj… James, ja nie mogę mieć… d-dzieci… nigdy- wyszeptała i zalewając się łzami, odwróciła się od zaskoczonego mężczyzny, który w końcu rozluźnił uścisk.

- O czym ty… Katie… przecież… przecież byłaś z Sixxem… jak… jak nie możesz?

Czekał niezbyt cierpliwie na wyjaśnienia. Kompletnie nie miał pojęcia, jak mogła twierdzić, że nie może mieć dzieci, skoro doskonale pamiętał awanturę z naćpanym Sixxem, który wykrzykiwał, że nie potrafiła się zabezpieczyć i zaszła w ciążę. Może mówiła metaforycznie, może chodziło jej o to, że nie nadaje się na matkę i dlatego nigdy nie powinna zachodzić w ciążę? A skoro tak, to jaki związek z jej przekonaniami miał basista Motley Crue?

- Proszę, Słonko… nie płacz.

Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Znalazł się w tak absurdalnej i niecodziennej sytuacji, że kończyły mu się pomysły. Nigdy nie był mistrzem pocieszania kogokolwiek, a teraz jeszcze kobieta, która nigdy nie okazywała przy nich słabości, posypała się i kompletnie rozkleiła. Lubił ją, zależało mu na niej, mógł nawet powiedzieć, że traktuje ją jak przyjaciółkę, ale kompletnie nie wiedział, jak się zachować. Powinien ciągnąć ją za język i skłonić do zwierzeń? Czy może lepiej przytulić i dać się wypłakać? A może chciała usłyszeć, że wszystko będzie dobrze? Czy jednak lepiej zająć jej myśli czymś innym? Czy okaże się skurwysynem, jeśli teraz spróbuje ją pocieszyć i zrelaksować? Czy będzie skończonym śmieciem, jeśli teraz zaciągnie ją do łóżka w ramach rozładowania negatywnych emocji?


- To... powiedz mi, James... – mruknęła, jeżdżąc dłonią po nagim torsie mężczyzny. - Czemu mnie nie rozpoznałeś? Czemu w ogóle nie pamiętałeś?

Leżeli w jej sypialni i pierwszy raz od dłuższego czasu Kate poczuła prawdziwy, praktycznie niczym niezmącony spokój. Może emocjonalnie czuła się wykończona rozmową z Hetfieldem o sytuacji z Nikkim; o ciąży i konsekwencjach swojego strachu; o Izzym i tym jak ją potraktował; o uczuciach, które kiedyś były żywe i silne, a teraz pozostało po nich tylko wspomnienie, ale odnalazła spokój. Spokój, bezpieczeństwo i brutalnie zdeptane poczucie wartości. W jego ramionach zawsze wszystko wydawało się łatwiejsze, przyjemniejsze i lepsze. Zawsze, gdy miała zły humor, gdy czuła się źle, mogła znaleźć praktycznie natychmiastowe ukojenie tylko w jednym miejscu i jednej sytuacji – wtulona w klatkę piersiową Jamesa, w łóżku, najlepiej nago.

- James… - upomniała się o uwagę i powtórzyła pytanie.

Teraz, gdy wszystko zostało już wyjaśnione, pozostała tylko jedna kwestia, która w końcu musiała ujrzeć światło dzienne. Ostatnia, dzięki której McKagan będzie mogła zamknąć tamten rozdział i spróbować zacząć żyć od nowa. Spróbować budować normalne, nietoksyczne relacje, nauczyć się od nowa, co znaczy przyjaźń, miłość, przywiązanie. Musi nauczyć się rozróżniać te sprawy i nigdy już nie próbować okłamywać samej siebie i innych. Teraz zostało tylko podzielenie się z Jamesem swoją największą tajemnicą.

- Słucham?

- W autokarze… poradziliście mi, że skoro dalej utrzymuję z nim kontakt, żebym kiedyś go zapytała, czemu mnie nie rozpoznał... czy w ogóle pamiętał, że…

- O czym ty, kurwa, mówisz, Kate? – zapytał niepewnie, myśląc, że coś źle zinterpretował.

- O czym? – pokręciła z niedowierzaniem głową i zaśmiała się ponuro. – O tym, że to byłeś ty! To zawsze, kurwa, byłeś ty. To ciebie poznałam, jak miałam szesnaście lat i to z tobą się wtedy przespałam. Z tobą przeżyłam swój pierwszy raz i w tobie zadurzyłam się jako gówniara. To do twojego zespołu chciałam dołączyć w pierwszej kolejności, mając nadzieję, że mnie zapamiętałeś. - Wyrzucała z siebie szybko, bo bała się, że braknie jej odwagi, by dokończyć i zamknąć sprawę. - Licząc, że tamta noc też coś dla ciebie znaczyła, że… - urwała nie wiedząc, co mogłaby jeszcze powiedzieć. - To znaczy… w sumie teraz wcale się nie dziwię, że mnie nie rozpoznałeś, bo tamta gówniara nie była nawet podobna do tej, która pojawiła się u was jako groupie, ale…

- Ale... a-ale, Kate... ja… mówiłaś, że to jakiś gitarzysta… mówiłaś o jakimś miłym chłopaczku, który… ja... ja nie...– zsunął ją z siebie i usiadł, wpatrując się w nią pytającym wzrokiem.

- Dobrze wiemy, że na początku bardzo nie chciałeś śpiewać i wolałeś ukrywanie się za gitarą niż …

– Ale jak… jakim cudem… czemu nigdy nic… nigdy nie powiedziałaś nawet słowa, że coś…

- Sam się śmiałeś, że taka miłostka to nie jest materiał na lovestory. Niby co miałam ci powiedzieć, James? – Też usiadła i okryła się kołdrą, żeby zasłonić piersi. - Byłam pieprzoną osiemnastolatką, z którą kiedyś się przespałeś, a która nagle pojawiła się u was jako groupie! Byłam gówniarą, która oddała ci swoją cnotę, dla której tamto… która wspominałaby tę chwilę i ciebie do końca życia, nawet jeśli nigdy byśmy się już nie spotkali! - Niecierpliwie przeczesała palcami splątane włosy. - Chciałam wierzyć, że ty czujesz to samo, że dla ciebie tamta noc też była wyjątkowa. Ale wiedziałam, że prawda jest zbyt bolesna, zbyt oczywista... bo dla ciebie byłam po prostu młodszą o cztery lat, kolejną chętną małolatą, która wymyśliła sobie super sposób na życie, polegający na pieprzeniu się z gwiazdami rocka i co za tym idzie, też z tobą!

- Dobrze wiesz, że nigdy nie traktowałem cię jak puszczalskiej cizi.

- No nie, bo zawsze byłam typem dobrej znajomej z super łóżkowym bonusem. Nikim więcej i byłam tego cholernie i boleśnie świadoma. Co miałabym ci wtedy powiedzieć, James? – powtórzyła i nawet nie pozwoliła mu odpowiedzieć. – „Wiem, że mnie nie pamiętasz, ale kocham cię od szesnastego roku życia. Dla ciebie rzuciłam wszystko i zaczęłam się puszczać z muzykami, bo liczyłam na to, że mnie zauważysz i rozpoznasz”? A może po kilku miesiącach znajomości miałam powiedzieć, że chujowa ze mnie groupie, bo zakochałam się na zabój w kimś, kto nigdy nie poczuje do mnie niczego więcej poza zwykłą sympatią? Że byłam naiwną idiotką, która myślała, że może będzie wyjątkowa i że jakiś typ rzuci dla niej zespół i będą się bawić w szczęśliwą rodzinkę?

- Mogłaś powiedzieć cokolwiek! Jezu Chryste… Kate!

Był w takim szoku, że nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie spodziewał się, że usłyszy takie wyznanie i to jeszcze z ust Kate. Nigdy nie spodziewał się, że jakaś dziewczyna zakocha się w zakompleksionym, pryszczatym gówniarzu, który chciał zostać gwiazdą rocka. A jeszcze bardziej nie był przygotowany na to, że ta miłostka przetrwała tyle długich lat. Nie miał pojęcia, jak ma się teraz zachować. Powinien przeprosić, że nigdy tego nie dostrzegł? Miał podziękować, że spośród wszystkich sławnych muzyków wybrała właśnie jego? Miał jej zaoferować próbę zbudowania jakiegoś związku? Czy uznać, że stało się, nie ma co rozpaczać i można spokojnie udawać, że nic wielkiego się nie wydarzyło? Powinien zbagatelizować to, że młoda dziewczyna, która ledwo co wkroczyła w dorosłość, zniszczyła sobie życie tylko dlatego, że chciała być blisko swojego ukochanego? Miał udawać, że nie rusza go fakt, że Kate zapewne cierpiała za każdym razem, gdy widziała go z jakąś kobietą? Ma udawać, że nie słyszał wszystkiego, co zdradziła im w autokarze na temat seksu z innymi muzykami?

- Po co?

- Bo gdybym wiedział, to chociaż próbowałbym cię nie ranić. Do chuja, Kate! - potrząsnął z niedowierzaniem głową, - Przyznaj się… ile przeze mnie płakałaś? Ile raz płakałaś przez coś, co nieświadomie robiłem albo powiedziałem? Ile razy odjebałem jakieś gówno, które cię zabolało i zraniło? Dlaczego nigdy...

- Teraz to już nie ma żadnego znaczenia.

- Dla mnie ma! - Niecierpliwie przeczesał dłonią włosy. - Byłaś, do cholery, tylko nastolatką, a ja...przeze mnie… Nie chciałem, żebyś czuła się źle… skrzywdzona…

- Nie było tak… źle… - mruknęła cicho i dodała – przy tobie nigdy nie czułam się tak gównianie jak przy… - wzruszyła ramionami z rezygnacją. - Wierz mi, sama krzywdziłam i niszczyłam się o wiele bardziej niż mógłbyś… - przymknęła oczy, czując kolejną falę słabości. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co sobie robiłam… - jęknęła i dodała prawie szeptem - ja i ten pieprzony gnój Sixx… nie wiesz jak bardzo… j-jak bardzo chciałabym cofnąć czas i nie władować się w to bagno… gdybym tylko mogła…. - ukryła twarz w dłoniach i wymamrotała zduszonym głosem – zniosłabym każde cholerne upokorzenie, które byś na mnie zesłał… przełknęłabym każde wiadro pomyj, które byś na mnie wylał… k-każde wyśmiewanie i deptanie moich uczuć… zniosłabym wszystko, byle drugi raz nie wplątać się w to gówno z chujem, k-który…

- Ciii… już nic nie mów… - przysunął się i objął ją mocno, jakby chciał samym dotykiem powstrzymać drżenie jej ciała.


Nie miała pojęcia, co tutaj robiła. Czy naprawdę chodziło o nasilające się koszmary? A może to po prostu tęsknota? A może intuicja podpowiadała, że powinna przyjechać? Może po prostu chciała się upewnić, że mężczyzna daje sobie radę? Niby mogła zadzwonić i z nim porozmawiać, ale miała dość takiej formy komunikacji. Już wystarczyło, że przy każdej możliwości i wolnej chwili wisiała na słuchawce, rozmawiała z Mattem i słuchała, jakich nowych słów nauczył się pod jej nieobecność Jeff. Jej syn miał zostać ze swoim najmłodszym wujkiem łącznie trzy tygodnie, ale i tak strasznie tęskniła. Jednak nie mogła też zaprzeczyć, że nie potrzebowała oderwania się od codziennych obowiązków, od pracy, od ciągłej opieki nad synem, którą musiała od kilku długich miesięcy sprawować sama. Bała się, że jej depresyjne myśli w końcu wezmą górę nad codziennością. Przerażała ją myśl, że przestanie kontrolować swoje życie, że straci chęć i siłę do dalszej walki o lepsze jutro dla siebie i swojego syna. Chciała oderwać się od zamartwiania się o prawidłowy rozwój Jeffa, od roztrząsania, że jej jedyne dziecko będzie wychowywało się bez ojca. Chciała uspokoić i oczyścić umysł po długiej i szczerej rozmowie z Jonem. I chciała też trochę zdystansować się od dwóch relacji, które dominowały teraz w jej życiu. Chociaż akurat to nie wychodziło jej zbyt dobrze.

- Och… Marta? Nie wiedziałam… Jeffrey mnie nie uprzedził! - zawołała zaskoczona kobieta i uścisnęła serdecznie brunetkę.

Wyglądała na zmęczoną i dużo starszą, niż gdy była tutaj ostatnim razem. Domyślała się, że mama Izzy’ego przeżywała i przejmowała się stanem syna i tym, co zdradził jej parę tygodni temu. Żadna matka nie powinna widzieć swojego dziecka w takim stanie i żadna nie chciałaby, żeby jej dziecko przechodziło przez taką traumę.

- Dzień dobry – uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk. - Izzy nic nie wie. Chciałam zrobić… niespodziankę.

- Wchodź, wchodź, kochanie. Jesteś sama? A Jeff?

- Został z Mattam, moim szwagrem.

- Ach… szkoda. Stęskniłam się za moim małym aniołkiem – wyciągnęła z jej dłoni walizkę i zaprosiła do kuchni. - Napijesz się czegoś? Jesteś głodna?

- Ja… nie chcę sprawiać pani kłopotu – powiedziała niepewnie.

- Tyle razy mówiłam ci, skarbie, żebyś tak do mnie nie mówiła.

- Dobrze, m-mamo… przepraszam… po prostu… nieważne… - westchnęła. - Wystarczy kawa.

Ciągle nawet po tylu latach czuła się dziwnie, mówiąc do kogokolwiek w ten sposób. Po wyjeździe z Polski nigdy nie sądziła, że jeszcze kiedyś będzie kogoś nazywać mamą. Do tej pory nie opanowała tej sztuki, jednak teraz używanie tego słowa, nie budziło w niej negatywnych i przykrych wspomnieć.

- Ale co ty mówisz, skarbie! Zaraz ci coś przygotuję. - Zaśmiała się, gdy usłyszała, jak Marcie zaburczało w brzuchu.

- Dziękuję. - Uśmiechnęła się - A z Jeffem niedługo przyjedziemy, obiecuję. W zasadzie nie planowałam teraz tu przyjeżdżać… ja…

Nie wiedziała, co powiedzieć. Miała jeszcze bardziej niepokoić mamę Izzy’ego, mówiąc jak strasznie przejmuje się jego obecnym stanem? Miała podzielić się z nią obawami o zdrowie psychiczne Stradlina? Z tego, co udało jej się z niego wydusić podczas jednej z niewielu rozmów telefonicznych, pani Isbell źle przyjęła wiadomości, którymi zasypał ją syn. A przecież nie powiedział jej wszystkiego. Jak mogłaby teraz wprowadzać jeszcze większy niepokój w życie kobiety, która właśnie nakręca się kompletnie nieuzasadnionymi wyrzutami sumienia?

- A… Izzy gdzieś wyszedł? - zapytała nagle, zdając sobie sprawę, że do tej pory nie usłyszała, by ktoś jeszcze był w domu.

- On… on cały czas znika – wyraźnie posmutniała i ścisnęła mocniej kubek z herbatą. - Prawie każdego dnia zamyka się w pokoju, bierze te cholerne tabletki i jak tylko zaczną działać, to znika. Nawet… nawet nie wiem, jak z nim rozmawiać, co mu powiedzieć. Jak go pocieszyć…

- Chyba nie jesteśmy w stanie zrobić nic innego, jak po prostu przy nim być… - mruknęła i upiła łyk czarnej kawy. - Mamo… to… naprawdę nie powinnaś czuć się winna.

- Kochanie… jak mam nie czuć się winna? - szepnęła, uparcie wpatrując się w blat stołu. - Pozwoliłam, by Jeffrey przeżywał… p-pozwoliłam, by mój chłopiec został z tym… z t-tym wszystkim sam… Tylko dlatego, że nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać i nie zapytałam, co się stało, g-gdy…

- Nie mogłaś już niczego zmienić – sięgnęła przez stół i uścisnęła mocno dłoń kobiety. - Nie mogłaś cofnąć czasu, a chyba tylko to mogłoby… tylko to sprawiłoby, że Jeff poczułby się lepiej...


Podejrzewała, że jest u niej. Była praktycznie pewna, że ma rację. Gdzie indziej mógłby pójść? Gdzie miał szukać pocieszenia i rozgrzeszenia, jeśli nie tam? Gdzie mógłby znaleźć przebaczenie, którego sam nie chciał sobie udzielić? Gdzie mógłby pozwolić sobie na okazanie emocji, których tłumienie wyniszczało każdego dnia? Zanim w ogóle go dostrzegła, dobiegł ją dźwięk gitary i pełen uczuć głos.


The world was on fire and no one could save me but you

It's strange what desire will make foolish people do

I never dreamed that I'd meet somebody like you

And I never dreamed that I'd lose somebody like you

No, I don't wanna fall in love

No, I don't wanna fall in love

With you

What a wicked game you play, to make me feel this way

What a wicked thing to do, to let me dream of you

What a wicked thing to say, you never felt this way

What a wicked thing to do, to make me dream of you

And I don't wanna fall in love

No, I don't wanna fall in love

With you

Nigdy nie słyszała, by tak emocjonalnie śpiewał. Wkładał w to tak wiele uczuć, że Marta miała wrażenie, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce. Prawie mogła poczuć ból, który rozrywał mu duszę. Praktycznie mogła poczuć całe cierpienie, które pielęgnował w sobie od lat. Czuła się tak, jakby to ona przed laty straciła miłość swojego życia, jakby to ona została ograbiona z marzeń, planów i wspólnej przyszłości. Chryste… to jest ponad moje siły… jak do cholery mam mu pomóc? Jak mam być przy nim i go wspierać, skoro za chwilę sama z żalu się posypię? Wzięła głęboki, uspokajający oddech i podeszła do niego.

- Cześć – powiedziała cicho i przykucnęła przy nim, kładąc na grobie czerwoną różę.

- Marta? - drgnął i zaskoczony odwrócił się w jej stronę. - Co… jak… skąd się tu wzięłaś?

- Tęsknię za tobą – wzruszyła ramionami i spojrzała mu w oczy. - I… pomyślałam, że może… zastanawiałam się, czy nie potrzebujesz towarzystwa… czy coś…

Niepewnie obserwowała jego reakcję. Bała się, że ją odrzuci, że będzie się zapierał, że doskonale radzi sobie sam i nie trzeba mu do szczęścia czyjegokolwiek towarzystwa. Obawiała się, że ją spławi i w dalszym ciągu będzie próbował iść w zaparte i udawał, że samotność mu odpowiada. Widziała w jego spojrzeniu tak wiele sprzecznych emocji, tak wiele bólu i rozgoryczenia; ogrom rezygnacji i nieporadne próby poradzenia sobie z przeszłością. Widziała otchłań tęsknoty i jednocześnie przebłysk naiwnej nadziei na wybaczenie. Jednak teraz dominującym uczuciem była złość; złość na samego siebie i wyrzuty sumienia, które odbierały możliwość trzeźwego spojrzenia na sytuację.

- Towarzystwa? - próbował udawać, że nie wie, o co chodzi. - Przy mamie ciężko o poczucie samotności. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale potrafi być bardzo… absorbująca…

- Izzy… dobrze wiesz, o co mi chodzi! - powiedziała z lekką naganą w głosie. - Poza tym, nie powiedziałeś jej wszystkiego i…

- A wyobrażasz sobie, co by się tu działo, gdyby dowiedziała się o… - urwał i przymknął na chwilę oczy. - Nie mogę zrzucić na nią czegoś takiego… pękłoby jej serce, a ja nie mogę… nie chcę jej więcej ranić… nie chcę już nikogo….

- A siebie możesz? - zapytała, czując, że coś w niej pęka. – Czemu odbierasz sobie prawo do zwykłej, cholernej żałoby? - wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie i położyła dłoń na jego zaciśniętej w pięść dłoni. - Czemu nie dopuszczasz do siebie myśli, że miałeś pecha, że to cię zraniło i skrzywdziło i że miałeś pełne prawo się tak czuć? Czemu nie dasz sobie chwili na opłakanie Emily i tego d-dziecka i uwolnienia się od wyrzutów sumienia? Dlaczego wpędzasz się w poczucie winy, mimo że nie mogłeś zapobiec temu wszystkiemu?

- Bo to wszystko jest moją winą! Rozumiesz?! - strzepnął jej rękę i nerwowo sięgnął po papierosa. - To, że ona tutaj leży, jest moją kurewską winą! To, że była wtedy w ciąży i nie miała możliwości zostać matką… to wszystko przeze mnie! Gdybym choć przez chwilę pomyślał o konsekwencjach, gdybym choć trochę bardziej na nią naciskał… gdybym, kurwa, powiedział matce o tym, że się z nią spotykam! Rozumiesz? Nic z tego gówna by się nie wydarzyło… nic! Wystarczyło ją przekonać, żeby… wystarczyło, żeby zamieszkała… żeby…

- Jeff… miałeś… byliście tylko nastolatkami! Jak mogłeś przewidzieć, że coś takiego się wydarzy? Skąd mogłeś wiedzieć, że taka tragedia… - urwała, gdy zadrżał jej głos. - Nie masz pewności, co by się stało, gdybyś ją przekonał do wprowadzenia się do ciebie. Nie możesz mieć gwarancji, że… to, czy powiedziałeś mamie, czy nie…

- Powinienem był to przewidzieć! Przecież wiem, jak wygląda życie na ulicy! Wiem, co może się dziać z bezdomną osobą! Wiem jakie kurestwo niesie za sobą brak dachu nad głową! I wierz mi, doskonale wiem, co może się stać z osobą, która miesiącami śpi pod mostem i pewnego dnia nagle znika! Widziałem to wystarczająco wiele razy, jak włóczyłem się po Los Angeles...

- Tak… teraz jako dorosły facet, którego życie nie rozpieszczało, to wiesz… ale czy szesnastolatek, który nie miał takich problemów i miał swój dom, kochającą matkę, miał tego świadomość? - powiedziała łagodniej i ponownie ścisnęła jego rękę. - Nie możesz się tak surowo oceniać. Nie możesz jako trzydziestoparolatek po przejściach, oceniać nastolatka, który w tamtym momencie zrobił wszystko, co tylko był w stanie, by pomóc osobie, którą kochał. I… i myślę... - dodała szybko, widząc, że chce jej przerwać. - nie… ja WIEM, że Emily na pewno nie obwiniałaby cię o to, co się stało…

- Tak? - prychnął - A skąd możesz to wiedzieć?

- Bo wiem, jak wiele serca włożyłeś w to, żeby ją uszczęśliwić… wiem, jak bardzo ją kochałeś i wiem, że poświęciłbyś własne życie, żeby… po prostu wiem… - w końcu dostrzegła w jego oczach coś więcej niż agresję i chęć zaklinania rzeczywistości, w końcu zobaczyła mężczyznę, który rozpaczliwie szukał rozgrzeszenia. - Wiem, bo d-dla mnie zrobiłbyś to samo… i nigdy, przenigdy nie obwiniałabym cię, g-gdyby… gdyby coś stało się mnie albo J-jeffowi… - nie zważała, że coraz bardziej drży jej głos. - W-wiem, że zrobiłbyś dla nas wszystko i że oddałbyś w-wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi…

- Tak, M-marta… w-wszystko... - wyszeptał, bojąc się, że głos ugrzęźnie mu w gardle i nie będzie w stanie powiedzieć tego głośno. - A-ale moje wszystko, to ciągle z-zbyt mało… zbyt mało, by o-ochronić kogoś, kogo k-kocham nad życie…

Wiedziała, że patrzy już na nią kompletnie zaszklonymi oczami. Wiedziała, że znalazł się na skraju swoich umiejętności panowania nad emocjami. Nie chciała w ten sposób z nim rozmawiać, ale miała nadzieję, że cokolwiek do niego dotrze. Chciała wierzyć w to, że chociaż spróbuje odpuścić i przestanie w żałobnym zaślepieniu oskarżać się o tragiczny finał jego relacji z Emily. Chciała wierzyć w to, że mężczyzna zrozumie, że poczucie winy, które go zżera, niczego nie zmieni i nie pozwoli mu ruszyć z miejsca.

- Chodź do mnie… - przyklęknęła i objęła go z całych sił. - Podarowałeś jej kilka p-pięknych lat życia...sprawiłeś, że b-była szczęśliwa i to jest najważniejsze, słyszysz? Dałeś jej wszystko, co byłeś w stanie… - czując, że zaczyna drżeć, pogładziła go uspokajająco po plecach. - A ja… n-nawet nie jestem w stanie… nie potrafię znaleźć słów, żeby powiedzieć, żeby p-podziękować za to, co zrobiłeś dla mnie…

- N-nie masz… nigdy nie zrobiłem… ja tylko…

- Jeffrey, uratowałeś mi życie… t-to… uważasz, że to mało? Pozwoliłeś mi… dałeś mi dach nad głową, dałeś mi wszystko, c-czego nie doświadczyłam w Polsce; dałeś mi poczucie bezpieczeństwa, pokochałeś, mimo że byłam kompletnie obcą, zakompleksioną dziewczyną z przeszłością… opiekowałeś się mną, gdy nie radziłam sobie ze sobą i życiem! Broniłeś mnie przed przykrościami i złem świata, w którym żyjemy. Dbałeś o to, żeby nikt mnie nie skrzywdził. Sprawiłeś, że odnalazłam sens w życiu, że znowu poczułam się potrzebna, szczęśliwa… pomogłeś mi przejść przez c-cholerną t-traumę i dałeś mi siłę na pogodzenie się z przeszłością. Mam wymieniać dalej?

Nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie siłę, by to wszystko powiedzieć. Zastanawiała się, jakim cudem nie walczyła teraz ze łzami. Jak była w stanie rozmawiać teraz z Izzym i być tą silniejszą i bardziej stabilną emocjonalnie stroną? Skąd czerpała spokój, który pozwolił jej na trzeźwe wsparcie załamanego i zrozpaczonego gitarzysty? Czy z wiekiem stała się bardziej odporna emocjonalnie? Czy faktycznie udało jej się pogodzić z przykrymi doświadczeniami, które jeszcze kilka lat temu sprawiały, że mogła płakać na zawołanie? Czy to wszystko zaczęło się od próby zaakceptowania przeszłości? Czy to kwestia przepracowania setek godzin, podczas których zadręczała się wyrzutami sumienia? Czy uwolnienie się od poczucia winy i zrozumienie, że nie miała wpływu na to, że została zgwałcona, dało jej tę siłę? A może przypieczętowaniem procesu, który już od jakiegoś czasu się w niej dokonywał, była niedawna rozmowa z Jamesem o koszmarach, poczuciu winy i uzmysłowieniu sobie, że pewne rzeczy są przeszłością, której nie sposób zmienić?

- Jeff… daj sobie szansę i zrozum, że jedyną osobą, która nie pozwala ci się z tym pogodzić, jesteś ty sam – mruknęła mu do ucha. - Przestań oskarżać się o coś, co nie było twoją winą i pozwól sobie na chociaż chwilę prawdziwej żałoby. Pozwól sobie opłakać stratę bliskiej… bliskich, bez poczucia, że na to zasłużyłeś… b-bo to nie jest prawda…

- To… t-to nie jest takie proste – wymamrotał, coraz bardziej żałując, że przed wyjściem z domu nie nafaszerował się lekami. - N-nie rozumiesz… j-ja… nie potrafię… nie umiem sobie wybaczyć… nie umiem…

- Wiem… wiem, bo ja też nie umiałam i n-nie chciałam… łatwiej było się obwiniać i z-znienawidzić za to, że nic n-nie zrobiłam, że do tego dopuściłam… że nie broniłam się wystarczająco… - nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła szeptać - o wiele łatwiej było s-się obwiniać, niż zrozumieć, że… ż-że… - przełknęła gulę, która pojawiła się w gardle i powiedziała głośniejszym i mocniejszym głosem – to była jego wina, a ja… zrobiłam wszystko, co w tamtym momencie byłam w stanie. Wzbudzanie poczucia winy i rozmyślanie, co jeszcze mogłam zrobić i na co nie wpadłam w tej panice… to… to nie zmieni winnego. - Zamilkła na chwilę i powtórzyła - To była tylko jego wina, a ja jestem tylko jego ofiarą i nikim więcej… nie mogę przez poczucie winy znowu stać się też swoją ofiarą… rozumiesz, Jeff?